Właściciele mający większą ilość nieruchomości oraz rozwinięte firmy zarządzające często za cel obierali sobie dotrwanie do najbliższego sezonu najmu zakładając, że kolejne fale koronawirusa będą mniej groźne, nie dojdzie do lockdownów, a uczelnie ruszą ze stacjonarnymi zajęciami. Większość czekało po prostu na lepsze czasy. Podobnie było z doświadczonymi inwestorami w nieruchomości – większość z nich wstrzymało swoje plany zakupowe obserwując rozwój wypadków. Na popularności zyskały zwłaszcza małe mieszkania – kawalerki oraz tak zwane mikrokawalerki (pokoje premium) które cechowały się dużym komfortem i swobodą. Na znaczeniu straciły wówczas tym samym lokale wielopokojowe (zwłaszcza te ponad pięciopokojowe) nastawione na wynajem kilku osobnym najemcom. Ryzyko kwarantanny oraz spędzanie w mieszkaniu większej ilości czasu sprawiły, że pokój, który często miał pełnić rolę jedynie miejsca do spania, zaczął zyskiwać na znaczeniu. Najemcy coraz większą uwagę zaczęli zwracać na standard mieszkania, jego wyposażenie oraz na pozostałych lokatorów. Im bliżej sezonu najmu tym więcej par oczu zwróconych było na komunikaty uczelni w oczekiwaniu na odpowiedzi na pytania - czy zajęcia obędą się stacjonarnie, czy studenci przyjadą, co wyrównałoby popyt na nieruchomości na wynajem. Nowi mieszkańcy miast musza przecież gdzieś mieszkać... Kiedy okazało się, że rekrutacje na studia przebiegają normalnie, a studenci już w sierpniu zaczęli szukać swoich 4 kątów, rynek najmu odetchnął z ulgą.